M. M. M. M.
2905
BLOG

Widmo półksiężyca krąży po Europie

M. M. M. M. Polityka Obserwuj notkę 5

Sześć lat temu muzułmańscy terroryści dokonali w Madrycie zamachów bombowych, w wyniku których zginęły 192 niewinne osoby. Blisko dwa tysiące zostało rannych. Hiszpania uczciła pamięć ofiar tego barbarzyńskiego czynu. Na dworcu kolejowym Atocha, gdzie eksplodowały bomby złożono kwiaty, zapalono znicze. W parlamencie gościły rodziny i bliscy zabitych. Rządzący i przedstawiciele związków zawodowych manifestowali żal i smutek. Padały słowa o „obronie prawdy, godności i sprawiedliwości”. Czy aby jednak to nie za mało.

Rocznica bestialskiego aktu terrorystycznego skłania bowiem do kilku niemiłych refleksji. Przede wszystkim pogłębia się konflikt pomiędzy islamem a światem zachodu. Europa, która dotąd wielokrotnie doświadczyła najazdów muzułmanów, ponownie stała się obiektem inwazji islamskiej. Zmieniły się jedynie metody najeźdźców. Nie jest to już zbrojny atak potęgi militarnej. Współcześnie, ofensywa muzułmanów odbywa się zasadniczo w sposób pokojowy. Ma ona miejsce na polu demografii – poprzez dużo większy przyrost naturalny wyznawców islamu oraz imigracje ludności muzułmańskiej. Aczkolwiek zjawisko terroryzmu islamskiego z powodzeniem można uznać za metodę bojową.

Zagrożenie islamem jest poważne. Jeżeli nie uda się wypracować skutecznej strategii obronnej, grozi nam za 100 – 150 lat upadek Europy. Zamiast Starego Kontynentu jaki znaliśmy do tej pory, będziemy mieli europejskie kalifaty .

Do rangi symbolu napadniętego Kontynentu urastają szturmy, jakie podjęli imigranci (przeważnie muzułmanie) na hiszpańskie miasta-enklawy w Afryce Północnej – Ceutę i Melillę. Setki mieszkańców, głównie z Afryki Północnej – w 2005 r. oraz w następnych latach przypuściło ataki na otaczające miasta mury, chcąc wedrzeć się do enklaw. Napastnicy uzbrojeni byli w pałki, butelki i kamienie. Za pomocą drabin próbowali sforsować kilkumetrową przeszkodę. Doszło do krwawych starć. Wśród atakujących padły ofiary śmiertelne, rany odnieśli funkcjonariusze Gwardii Cywilnej.

Mili sąsiedzi czy agresorzy

Krwawy bilans zamachu madryckiego ukazuje realną groźbę, jaką niesie ze sobą islamizacja Europy. Dowodzą tego o rok późniejsze samobójcze zamachy bombowe w Londynie (52 ofiary śmiertelne, ponad 700 rannych), kolejne próby ataków terrorystycznych oraz gwałtowne zamieszki imigrantów w krajach zachodnich. Najgłośniejsze z nich miały miejsce w Anglii (w miastach Bradford, Leeds i Oldham w 2001 r.), w Antwerpii w 2002 r. oraz we Francji w 2005 r. Te ostatnie przyniosły straty rzędu kilkuset milionów euro, zmuszając w końcu rząd do wprowadzenia stanu wyjątkowego. Spłonęło 9 tysięcy samochodów, zniszczeniu uległy dziesiątki sklepów, szkół i restauracji. Spalono dwa kościoły. Rannych zostało 126 policjantów i strażaków. Protestujący użyli nawet broni palnej. Dwie osoby poniosły śmierć. 34-letni dozorca pochodzenia algierskiego zmarł od zatrucia dymem, kiedy próbował ugasić ogień (są i nieliczni porządni imigranci). 61-letni Francuz Jean-Jacques Le Chenadec został śmiertelnie pobity przez uczestnika rozruchów.

Rozruchy imigrantów we Francji.

Praktycznie nie ma już miesiąca, byśmy nie słyszeli o ulicznych starciach wywołanych przez ludność muzułmańską pochodzącą z Afryki, Maghrebu, Bliskiego Wschodu czy południowej Azji. Mnożą się incydenty i napady na Europejczyków. W 2001 r. w Oldham brutalnie pobito 76-letniego weterana II wojny światowej Walter'a Chamberlain'a. W październiku 2007 r. w Amsterdamie młodzi Arabowie przez kilka dni toczyli walki z policją. W lutym 2008 r. w miastach duńskich doszło do starć bojówkarzy islamskich z siłami porządkowymi. Tego samego roku na południu Hiszpanii wybuchły uliczne niepokoje z udziałem imigrantów z północnej Afryki (3 policjantów odniosło obrażenia). W styczniu br. afrykańscy imigranci urządzili dwudniowe rozruchy w miasteczku Rosarno w Kalabrii na południu Włoch (ponad 60 rannych, w tym 18 policjantów). Tym razem jednak w sukurs policji przyszli miejscowi Włosi broniący swego życia i mienia. W lutym krewcy Egipcjanie starli się z policją na ulicach Mediolanu. Niszczyli witryny sklepowe, przewracali samochody. We Włoszech zamieszkuje 1,3 mln. muzułmanów.

Zamieszki w Bradford. Za chwilę ten biały mężczyzna zostanie ugodzony nożem.

Przyzwyczailiśmy się już do migawek telewizyjnych ukazujących ciemnoskórych osobników ciskających koktajle Mołotowa, demolujących sklepy i podpalających samochody. Imigranci bądź ich potomkowie walczą przy użyciu kamieni, noży, kijów bejsbolowych i metalowych rurek. Nic już nas raczy nie dziwić. Dochodzi nawet do bijatyk pomiędzy samymi kolorowymi. W 2005 r. w Birmingham miały miejsce starcia pomiędzy czarnoskórymi mieszkańcami miasta a Azjatami. Ostatnio stacja telewizyjna Euronews pokazała demonstrację obrażonych Kurdów (w większości sunnitów) w Brukseli. Podgrzani atmosferą protestu aktywiści urządzili w biały dzień bijatykę i demolkę knajpy tureckiej. Warto było widzieć przerażenie dwóch Belgijek uchodzących z restauracji i nadzwyczaj grzeczną policję, która pojawiła się po czasie.

Niekontrolowane migracje Arabów oraz odrzucanie przez muzułmańskich przybyszów tradycyjnych europejskich norm i obyczajów powodują, że dookoła nas powstają wielkie skupiska ludności, która nie ma wcale ochoty na asymilację. Muzułmanie odznaczają się silnym poczuciem tożsamości oraz przywiązaniem do własnych norm życiowych i nie są zainteresowani integracją.

Kolorowe przedmieścia to prawdziwa bomba z opóźnionym zapłonem. W dzielnicach czarnych i arabskich imigrantów rosną wpływy wojującego islamu. Stają się one zapleczem dla międzynarodowego dżihadu. Na dobre funkcjonuje sieć komórek, trudniących się werbunkiem ochotników do walki w Iraku, Afganistanie i Somalii. Na internetowych stronach terrorystów pojawiają się groźby pod adresem państw europejskich. Służby specjalne coraz częściej zatrzymują podejrzanych o spiskowanie i terroryzm. W Anglii, Niemczech, Hiszpanii, we Francji i Włoszech wpadają naprawdę groźne typy. Część z nich przeszła szkolenie bojowe w Afganistanie i Czeczenii. Przy aresztowanych znajdowane są materiały propagandowe, fałszywe dokumenty, broń oraz zapalniki i środki chemiczne do produkcji materiałów wybuchowych. Sensacją było zdemaskowanie w 2006 r. przez brytyjską policję islamskiego ośrodka terrorystycznego, działającego pod przykrywką szkoły przetrwania.

Zachowanie muzułmanów w niczym nie przypomina postępowania gości. Islamskie społeczności nie darzą sympatią chrześcijan oraz gardzą zlaicyzowaną, ateistyczną kulturą zachodu. Świadome swej rosnącej przewagi liczebnej stają się coraz bardziej agresywne i pewne siebie. Utwierdza ich w tym nasza postępująca słabość i uległość. Zamach w Madrycie udowodnił, że zorganizowana grupa bojowa z powodzeniem może wpłynąć na zmianę polityki dużego państwa europejskiego, onegdaj wielkiego imperium – obrońcy chrześcijaństwa. Przecież w rezultacie wspomnianego ataku terrorystycznego Hiszpanie zamiast zareagować gniewem, okazali lęk i wybrali socjalistów, którzy natychmiast wycofali wojsko z Iraku. Czyż nie jest to niemoc, a zarazem znak czasu.

Uderzająca jest determinacja ekstremistów muzułmańskich. Czterech z nich zginęło śmiercią samobójczą w ataku na londyńskie metro i autobusy w 2005 r. Siedmiu terrorystów powiązanych z zamachem w Madrycie wysadziło się w powietrze, kiedy policja próbowała wkroczyć do ich mieszkania. W 2007 r. w wyniku obrażeń doznanych podczas próby zamachu zmarł kolejny muzułmanin. Wjechał samochodem wypełnionym kanistrami z benzyną w terminal lotniska w Glasgow.

Perspektywa wejścia Turcji do UE też nie nastraja optymizmem. Gdyby to nastąpiło, Europa zafundowałaby sobie bolesny zastrzyk nowych kilkudziesięciu milionów muzułmanów. Nie trzeba byłoby już kolejnego (trzeciego) oblężenia Wiednia. Rzesze Turków w poszukiwaniu pracy rozlałyby się po całym Kontynencie. A jest ich już i tak dostatecznie dużo w krajach zachodnich.

Lewicowa Piąta Kolumna

Intrygujące są przyczyny naszego cherlactwa w obliczu rosnącej potęgi islamu w Europie. W dużej mierze za ten stan rzeczy można winić lewicę i postmodernistów. Póki Europa zachodnia mocno tkwiła w swych tradycyjnych wartościach (wierze i kulturze), mogliśmy czuć się bezpieczni. W chwili gdy politykę i obyczajowość zaczęły kształtować środowiska lewicy postoświeceniowej, sytuacja uległa zmianie. Forsowana koncepcja społeczeństwa neutralnie światopoglądowego, ataki na Kościół i rodzinę oraz elementy inżynierii społecznej w postaci politycznej poprawności i wielokulturowości – wszystko to uczyniło z nas łatwy łup dla przeżywającego odrodzenie islamu. W rezultacie tych eksperymentów nastąpiły: dechrystianizacja, zanik więzi społecznych i relatywizm moralny. Zachodni Europejczycy pogrążyli się w egzystencjalnej pustce, zanurzyli się w hedonizmie, spędzając niemal wyłącznie czas na szukaniu i zaspokajaniu przyjemności. A takie jednostki nie wytrzymują konfrontacji z muzułmanami, którzy mają ściśle uporządkowane przez Koran życie, są przepojeni misją krzewienia swej religii i wykazują się większą odwagą i śmiałością.

Niepokoją coraz częstsze przypadki rodowitych Europejczyków, którzy przeszli na islam. Wielu z nich wkracza następnie na drogę dżihadu. Dowodzi to zapaści naszej tradycyjnej kultury, a zarazem atrakcyjności islamu dla zagubionych mieszkańców zachodniej Europy.

Lansowany przez lewicę swobodny model życia (tzw. single) oraz ośmieszanie instytucji Rodziny skutkują tym, że spada ilość zawieranych małżeństw i narodzin. Towarzyszki feministki cierpiące na fobie na punkcie tradycyjnej rodziny, z uporem maniaka wyszydzają wizerunek kobiety rodzącej i wychowującej dzieci. Drwi się z wielodzietności i propaguje zabijanie nienarodzonych. Batalię z Rodziną i normalnością prowadzą również zorganizowani sodomici wraz z lesbijkami. Promowane są przeciwne naturze związki osobników tej samej płci. Rezultaty są takie, że Europejczyków ubywa a muzułmanów przybywa. Islam na polu demograficznym stanowi prawdziwe fizyczne zagrożenie. Muzułmański Bliski Wschód i Afryka Północna mogą pochwalić się eksplozją demograficzną (w 2007 r. przyrost naturalny ponad 2%) a Europa cierpi na ujemny przyrost naturalny. By populacja zachowała swe istnienie, wskaźnik dzietności kobiet musi być przynajmniej 2,1. Tymczasem w 2007 r. w Europie współczynnik ten wyniósł tylko 1,4. Sytuacja jest doprawdy alarmująca. Grozi nam dominacja islamu.

Model państwa opiekuńczego tylko sprzyja muzułmańskim rodzinom. Wielodzietne rodziny muzułmanów wykorzystują system opieki społecznej i nierzadko otrzymują od państwa więcej pieniędzy niż wielodzietne rodziny europejskie.

Lewicowi dogmatycy zdają się tym nie przejmować. Wciąż uderzają w instytucję Rodziny. Żywiąc odrazę do państw narodowych, lansują kosmopolityzm. Próbują realizować utopijną wersję państwa multikulturowego i laickiego. Głoszą fałszywą tolerancję i obsypują muzułmanów kolejnymi przywilejami i wolnościami. Pozostaje pytanie, czy czynią to w imię mrzonek o lepszym świecie, czy kierowani ślepą nienawiścią do chrześcijaństwa, chcą zniszczyć tradycyjną Europę? Tak czy inaczej, naiwni lewacy oraz aktywiści homoseksualni zapominają, że w islamskich społecznościach miejsca dla nich nie będzie. Pierwsi oberwą za ateizm, drudzy skończą żywot w męczarniach. Bo o ile za sam homoseksualizm można być w islamie prędko straconym, to już za udział w propagandzie homoseksualnej – czeka nie tylko kara śmierci, ale też wyrafinowane tortury.

Przymierze lewacko-muzułmańskie

Muzułmanie widzą, że sytuacja w życiu publicznym im sprzyja i napierają nadal. A w swych działaniach mają nie lada sojusznika, bo całą śmietankę międzynarodowego lewactwa. Poparcie dla nielegalnych imigrantów i uchodźców (w większości wyznawców islamu) wyrażają Amnesty International, partie lewicowe oraz centrale związkowe. To „społecznicy” z AI jako pierwsi oprotestowali wynik szwajcarskiego referendum zakazującego budowy minaretów. W październiku 2007 r. w Bernie kilkuset anarchistów zaatakowało wiec konserwatywnej Szwajcarskiej Partii Ludowej (SVP). Ugrupowanie (inicjator wspomnianego referendum) znalazło się na celowniku lewactwa, ponieważ „ośmieliło się” poruszyć problem obcokrajowców. W 7,5-mln. Szwajcarii mieszka 400 tys. muzułmanów. Międzynarodowa Liga przeciw Rasizmowi i Antysemityzmowi (Ligue Internationale Contre le Racisme et l'Antisémitisme – LICRA ) monitoruje życie publiczne i składa pozwy sądowe przeciwko tym, którzy krytykują cudzoziemców.

W krajach Unii Europejskiej organizowane są happeningi oraz imprezy publiczne, które mają wzbudzić sympatię Europejczyków do przybyszów. Postacie z show-businessu oraz intelektualiści gardłują na rzecz nielegalnych imigrantów.

Lewacy ramię w ramię z muzułmańskimi radykałami urządzają rozruchy. W grudniu 2008 r. w Szwecji wybuchły dwudniowe walki uliczne w Rosengård – dzielnicy Malmö. Dystrykt ten, nie cieszący się dobrą opinią, zamieszkiwany jest w 86% przez muzułmanów. W Szwecji liczącej 8,8-mln. ludności żyje pół miliona muzułmanów. Zamieszki rozpętały się w obronie miejscowego muzułmańskiego ośrodka kultury, który zdążył się przekształcić w nieformalny meczet. Przeciw policji wspólnie wystąpili islamiści, anarchiści i „działacze antyfaszystowscy”. W ruch poszły kamienie i butelki z benzyną.

Anglia. Wspólna manifestacja lewaków i muzułmanów.

W sierpniu 2007 r. grecka skrajna lewica wespół z imigrantami toczyły kilkudniowe boje z policją w Salonikach. Powodem zajść była śmierć pewnego Nigeryjczyka, który mając na sumieniu handel nielegalnymi płytami, w trakcie ucieczki przed policjantami wypadł z okna budynku.

Próbuje się paraliżować inicjatywy i wystąpienia ostrzegające przed islamizacją. Nielicznym, którzy mają odwagę mówić wprost o tym zagrożeniu, przypina się łatkę „islamofobów” i rasistów. W Anglii bojówkarze z lewicowej organizacji Razem Przeciw Faszyzmowi (Unite Against Fascism – UAF) wespół z muzułmanami napadają na wiece antyislamskiej Ligi Obrony Anglii (English Defence League – EDL).

Antysyjonistyczna lewica z nienawiści do Izraela wpada w objęcia diaspory palestyńskiej. Czerwoni oraz antyglobaliści widzą w państwie żydowskim zbrodniczy twór imperialistyczny i zawiązują egzotyczny sojusz z muzułmańskimi radykałami. Urządzane są wspólne, burzliwe demonstracje antyizraelskie. Powiewają na nich sztandary terrorystycznego Hezbollahu i flagi palestyńskie. Wśród protestujących można dostrzec zamaskowanych lewaków, zawodowych zadymiarzy, arabskie kobiety w chustach i brodatych islamistów. Z reguły podobne imprezy kończą się spaleniem flagi izraelskiej i ogólną zadymą.

Tego rodzaju ekscesy nie ominęły nawet tak kulturalnej dyscypliny sportowej, jaką jest tenis. W marcu 2009 r. lewicowa łobuzerka wraz z arabską młodzieżą próbowała zakłócić rozgrywki o Puchar Davis'a w Szwecji. Za pretekst posłużył mecz w Malmö pomiędzy reprezentacją izraelską i szwedzką. Władze przeraziły się zapowiadanych protestów antyizraelskich i trzydniowa impreza rozegrała się przy pustych trybunach. Przez ulice miasta przemaszerowała huczna kilkutysięczna demonstracja. W ramach „solidarności ze sprawą palestyńską” jej uczestnicy zdewastowali sklepy, centrum miasta, a następnie chcąc wtargnąć do hali sportowej, starli się z policją. W manifestacji wziął udział szwedzki parlamentarzysta, lider ekosocjalistycznej Partii Lewicy (Vänsterpartiet) – Lars Ohly. Jest to znany orędownik Palestyńczyków i zwolennik feminizmu. Sam siebie nazywa komunistą. Nordyckie Przedstawicielstwo Kurdyjskiego Rządu Regionalnego (sic!) za zasługi na rzecz tego ludu, nadało mu tytuł „Przyjaciela Kurdów roku 2008”.

Warto zwrócić uwagę na to powszechne zjawisko wrogości wobec Izraela, ponieważ i w Polsce mamy do czynienia z licznymi postawami antyizraelskimi. Propalestyńsko nastawiona jest nawet część ruchu narodowego. W ten sposób otoczone przez wrogich Arabów małe państwo, które konsekwentnie stawia opór islamowi, zamiast uznania – zbiera baty niemal od wszystkich.

Gdzie są chłopcy z tamtych lat

Nie lepiej jest na polach bitewnych. Skrępowani utopijną zasadą „wojny humanitarnej” i różnymi konwencjami międzynarodowymi ustępujemy islamowi. Zabójcze dla naszej cywilizacji idee pacyfistyczne oraz mrzonki o bezkonfliktowej koegzystencji z każdym odrębnym kręgiem cywilizacyjno-kulturowym powodują, że w zderzeniu z islamem nasze szanse maleją. O naszej lichej kondycji świadczyć może nieuchronnie zbliżająca się porażka w Afganistanie.

Żyjąc w luksusie i stabilnym świecie zapominamy, że wojna jest wojną i ofiary cywilne niestety zawsze będą. Dobitnie wyraża to sentencja Cycerona: „Milkną prawa w szczęku broni”. Nie da się wygrać wojny „w sposób humanitarny”, oglądając się na prawa międzynarodowe – gdy przeciwnik sam ich nie przestrzega. Zabrania się współczesnym wojskowym „znieważania” jeńców podczas gdy islamscy wojownicy podcinają pojmanym gardła. Nakazuje się odróżniać cele wojskowe od cywilnych a wróg detonuje bomby w najbardziej uczęszczanych przez ludność miejscach. Przypomnijmy rwetes jaki podniesiono przy okazji polskiej akcji w Nangar Khel. Terroryzujący Stary Kontynent obrońcy praw człowieka, media i tzw. opinia publiczna natychmiast okrzyknęły żołnierzy zbrodniarzami. Zapomniano, że tego rodzaju tragiczne incydenty to rzeczy powszechne w konfliktach zbrojnych.

Daleko nam do naszych przodków, którzy nadstawiali głowę za wiarę i ojczyznę. Świetnie wyszkoleni za setki tysięcy euro i dolarów żołnierze sił zachodnich zdają się być psychicznie słabsi od prostego mudżahedina. Morale nie są najwyższe. Przewaga technologiczna i świetne umiejętności na nic się zdadzą, kiedy nie jest się pewnym swych celów, a naprzeciw stoi zdeterminowany, wierzący w Allaha i swą sprawę bojownik. Coraz więcej żołnierzy skarży się na zespół stresu bojowego. W 2004 r. Polacy stoczyli zwycięską bitwę z irackimi rebeliantami w Karbali. Trwające trzy dni walki sprawiły, że część naszych wojaków nie wytrzymała napięcia. Sześciu wróciło do kraju. Wymagali stałej opieki psychiatrów i leczenia szpitalnego. To samo dotyczy żołnierzy innych sił koalicyjnych. Weterani misji w Iraku i Afganistanie miewają problemy psychiczne, nadużywają alkoholu, sięgają po narkotyki, rozwodzą się. Czy podobne rozterki i wahania przeżywają islamiści? Czy identyczne dolegliwości nękały kiedyś krzyżowców, konkwistadorów lub wojska kolonialne? Z pewnością nie.

Ci kiepsko prezentujący się mudżahedini mają jeden nieoceniony atut - gotowość do poświęcenia życia.

O tym jak jesteśmy ułomni, świadczy historia zatrzymania przez Irańczyków żołnierzy i marynarzy brytyjskich w 2007 r. Oskarżeni o nielegalne wkroczenie na wody terytorialne Iranu, skwapliwie przyznali się do winy na nagraniu video. Pojmany „żołnierz” płci pięknej (żołnierka?) wystosował wtedy nawet list z przeprosinami do narodu irańskiego. W ten oto sposób następcy osławionych „czerwonych kurtek”, przed którymi drżały kiedyś egzotyczne ludy – nie poddani torturom – szybko „pękli”. Niewielu to raczej zaskoczyło, bo zdążono uczynić już z nas zniewieściałą i pacyfistyczną populację. Ale czy nie należałoby oczekiwać więcej odwagi od osób ćwiczonych w zabijaniu, zwłaszcza, że oba kraje nie znajdowały się przecież w konflikcie zbrojnym i schwytanym Brytyjczykom nie groziła śmierć.

Wymowna jest też afera, jaką parę lat temu rozpętały hiszpańskie media. Przypomnijmy, w 2003 r. Królestwo Hiszpanii skierowało do Iraku w ramach misji stabilizacyjnej „Brygadę Plus Ultra” – hiszpańskojęzyczną jednostkę wojskową. Służyli tam Hiszpanie oraz żołnierze z 4 państw Ameryki Środkowej. Zżerana przez polityczną poprawność prasa natychmiast dopatrzyła się skandalu. Poszło o znak Krzyża Świętego Jakuba z Composteli noszony na mundurach przez żołnierzy. Strażników tolerancji rozdrażniło, że armia sięgnęła w swej symbolice po Świętego (jednego z 12 uczniów Chrystusa) – patrona Rekonkwisty i rycerskiego Zakonu Santiago. Pismacy obłudnie krzyczeli, że emblemat ten dodatkowo narazi żołnierzy na ataki, że jest zniewagą dla muzułmanów etc. Lewacy węszyli wręcz spisek. Twierdzili, że za projektem odznaki mundurowej stały „ciemne siły faszystowskie” powiązane z Opus Dei ukryte w Ministerstwie Obrony. Oczywiście armia się ugięła i godło brygady natychmiast wycofano. Co ciekawe, zanim prasa hiszpańska nie rozpoczęła nagonki, problem w ogóle nie istniał. Nie odnotowano żadnych przypadków protestów za strony Irakijczyków. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, iż w krytyce brał też udział El Mundo – ten sam dziennik, który wspierał prawicową Partię Ludową (Partido Popular). Jak widać zachodni Europejczycy dotknięci są już poważną schizofrenią.

Rozmiękcza nas feminizacja armii. Przejawem naszej zapaści jest powierzanie nadzoru nad wojskiem kobietom. Stało się tak w rządzonej przez socjalistów Hiszpanii. W 2008 r. tamtejszą tekę ministra obrony otrzymała 37-letnia Carme Chacón. Pani ta, nie dość, że nie miała jakiegokolwiek przygotowania wojskowego, ani doświadczenia w dziedzinie obronności, to jeszcze w dodatku była w zaawansowanej ciąży. Żałosne były późniejsze zdjęcia pani minister z „nieoczekiwanej wizyty” u żołnierzy w Afganistanie. Katalońska socjalistka paradowała w 8 miesiącu ciąży przed szeregiem soldados tudzież pozowała w otoczeniu wyższych oficerów – pochylona nad mapą sztabową.

Hiszpańska minister Obrony.

Nie podupadać

Chociaż ogólna sytuacja nie napawa optymizmem, nie należy wpadać w panikę. Można jeszcze wyjść zwycięsko ze „zderzenia z islamem”. Zachodni technokraci, którzy zafundowali narodom multikulturowe rozwiązania zapominają, że ich eksperyment może przynieść odwrotny efekt. Lewicowy establishment tak bardzo oderwał się od rzeczywistości, iż nie dostrzega tego, że ogłupiony lud zaczyna wyrażać sprzeciw. Żyjący w luksusie przedstawiciele demoliberalnych rządów, ich zausznicy oraz etatowi piewcy tolerancji – pozostawili zwykłych mieszkańców sam na sam z islamskim zagrożeniem. Kiedy więc „wybrańcy demokracji” jeżdżą limuzynami, a sprzedajni politykierzy krążą pomiędzy Brukselą a Strasburgiem, przeciętni zachodni Europejczycy mają bezpośrednią okazję poznania wad cywilizacji islamu. Dotyczy to też młodych beztroskich wesołków. Ci, przywyknąwszy do sybaryckiego trybu życia, przekonują się, że rosnąca z roku na rok liczba ich muzułmańskich rówieśników wcale nie podziela podobnych hulanek.

Nawet reżymowa prasa nie jest w stanie dłużej ukryć informacji o wzbierającej fali niezadowolenia społecznego. Oficjalne media mówią już, że ponad połowa mieszkańców Europy obawia się imigrantów, zwłaszcza muzułmanów.

Tego rodzaju społeczne przebudzenie to szansa dla coraz liczniejszych ugrupowań politycznych przestrzegających przed islamem. Austriacka Partia Wolności (FPŐ), Interes Flamandzki (Vlaams Blok), Szwajcarska Partia Ludowa (SVP), Brytyjska Partia Narodowa (BNP), francuski Front Narodowy (FN), holenderska Partia Wolności (PVV) czy włoska Liga Północy (Lega Nord) to tylko wierzchołek góry lodowej. Pokrewne organizacje czy inicjatywy wyrastają jak grzyby po deszczu. I choć nie wszystkie są z ducha prawicowe i konserwatywne, to za postulaty ograniczenia imigracji oraz antyislamskie zacięcie należy im się uznanie i zasługują na poparcie.

Nadzieja na ocalenie tkwi oczywiście w Kościele katolickim. O ile będzie to Kościół walczący a nie Kościół ekumeniczny, który głosi dialog z innymi wyznaniami i ustępuje pola liberalnej demokracji. Sukces Kościoła rzymskiego w walce z „dyktaturą relatywizmu” gwarantuje odnowę moralną i odbudowę tradycyjnych wartości rodzinnych. A stąd już tylko krok do ocalenia tożsamości narodów i restauracji Europy silnej, wspartej na solidnych fundamentach cywilizacji łacińskiej. Tylko wtedy Stary Kontynent zdoła się oprzeć islamizacji i nie przekształci się w Euroarabię.

M. M.
O mnie M. M.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka